Przestało padać, zostawiamy samochód na parkingu przy Lucknerhaus (1920m) i ruszamy na szlak. Naszym celem jest Grossglockner 3798m. Nareszcie w górach, ścieżką wijącą się wśród alpejskich łąk wspinamy się do nieba… Niestety plecak wyładowany sprzętem i prowiantem sprowadza nas na ziemię, mimo to pocztówkowy krajobraz zapewnia cudowną ucztę dla duszy.
Tuż przy szlaku mijamy malowniczo położone schronisko Lucknerhutte a powyżej wodospad przysłonięty mgiełką rozbitych o skały kropel wody. Jesteśmy coraz wyżej, plecaki coraz cięższe a do schroniska jeszcze kawał drogi coraz bardziej skalistym szlakiem. Robimy przerwę, ciekawskie świstaki, które od jakiegoś czasu z bezpiecznej odległości obserwowały naszą grupę, teraz, słynnym świstem porozumiewają się zaniepokojone naszą obecnością. Zostawiamy je w spokoju i ruszamy dalej. Po dwu i pół godzinnym marszu docieramy do schr. Studlhutte na 2801m, tu będziemy nocować. Z ulgą zrzucamy z pleców swój bagaż i na szybko lokujemy się w pokoju, by po chwili zasiąść w bufecie przy kufelku ciemnego. I jest jak w piosence: „To schronisko to prawdziwy cud, niechaj wiecznie odpoczynek trwa”. Nasi spóźnialscy docierają na parking tuż przed zmrokiem, decydują się na noc pod namiotem przy samochodzie, do nas docierają dopiero dnia następnego.
Po nocy spędzonej w ciepłym i przytulnym schronisku oczekujemy drugiej części naszej ekipy. Siedząc na ławeczkach wygrzewamy się w promieniach słonecznych i podziwiamy otaczające nas widoki, obserwuję jak kilkunasto osobowa grupa wyrusza w kierunku Studlgrat najkrótszej ale i najbardziej stromej drogi na szczyt. Idą na lekko w uprzężach i z linami. Przed nimi kawałek drogi o trudności do IV ale sądząc po ich szpeju dadzą sobie radę. W końcu docierają nasze chłopaki, trzeba ich trochę przepakować bo objuczyli się jak na Himalaje a więc zbędne rzeczy zostawiamy w schroniskowym depozycie i o 13:00 ruszamy w kierunku następnego schroniska Erzh. Johann-Hutte na 3454m, do pokonania mamy około 650m wysokości i lodowiec Kodnitzkees. Teraz już sprawnie i szybko pokonujemy trasę do lodowca i tu okazuje się, że druga ekipa zapomniała zabrać z samochodu linę do asekuracji. No cóż straty muszą być, tnę swoją linę na pół i tym sposobem ratujemy sytuację. Po kilkunastu minutach w uprzężach i związani linami ruszamy na lodowiec.
Idę w pierwszym zespole rozpoznając drogę dla pozostałych, co prawda kłopotów nie było, bo powierzchnia lodowca odkryta w całości i wszystko było widać jak na dłoni. Dopiero pod Adlersruhe zeszliśmy z lodowca i zrobiliśmy sobie przerwę na łyczek z termosu i zdjęcia. Ostatecznie około 16-tej lokujemy się w schronisku i zaliczamy bufet, kufelek z pianką łagodzi obyczaje i ułatwia kontakty. Z poznanymi w schronisku dwoma Rosjanami i jednym Austriakiem „siedzimy” i gawędzimy do wieczora. Jutro atak szczytowy więc nie rozsiadujemy się za długo i około 21-ej kładziemy się spać. W oknie dachowym widzę księżyc na tle gwiaździstego nieba, to dobra wróżba na jutro. Budzimy się już o 4:30 w schronisku ruch, trzaskanie drzwiami, kroki na korytarzu i rozmowy a na dodatek tego jeszcze zapachy z kuchni, wstajemy i idziemy na śniadanie. Po śniadaniu sesja fotograficzna i szykujemy się do wyjścia. Ostatecznie startujemy o godz. 6:30.
Pogoda jak na zamówienie błękit nieba i słońce. Gdzieś na dole w zamglonych dolinach budzi się życie, powoli zaczyna nabierać rumieńców a my już na lodowcu Kleinglocknerkees coraz wyżej i wyżej. Poniżej nas, ze schroniska, wychodzą grupy alpinistów z zamiarem zdobycia szczytu. Krok za krokiem pokonujemy wysokość powoli zbliżając się do celu, w przerwach na złapanie oddechu obserwujemy kolejne zespoły dochodzące do skalistego wierzchołka, jeszcze tylko lodowy upłaz i my też wejdziemy w skały. Po dojściu do skalistego masywu Kleinglocknera sprężamy się i skalną eksponowaną granią zdobywamy jego wierzchołek 3783m. W natłoku mijających się grup czekamy na swoją kolejkę by przejść wąską przełączką do wierzchołka głównego. Tu nie ma żartów, przepychanki i deptanie po linach, skończyła się kurtuazja, tłumy niedzielnych zdobywców rozpychają się w drodze do celu nie bacząc na innych. Trochę zniesmaczeni docieramy w końcu do stalowych poręczówek i schodzimy na Glocknerscharte, wąską i eksponowaną śnieżną przełęcz, położoną na wys. 3766m pomiędzy wierzchołkami Grossglockner i Kleinglockner. Przejście naszej ekipy przez przełęcz dla większego bezpieczeństwa zabezpieczamy poręczówką. Po dojściu do skalnego masywu „Grossa” ruszamy z kopyta i chwile później dokładnie o godz. 10-tej, stoimy pod krzyżem, na Dachu Austrii!
Widoki ze szczytu Grossglocknera, na okoliczne lodowce i góry, to rarytas dla koneserów i zbieraczy wspomnień. Robimy przerwę na odpoczynek, zdjęcia i podziwianie panoram. Stąd można zobaczyć na południowym wschodzie Triglav, a na południowy zachód Marmolade. Z drugiej strony niestety chmury zakryły horyzont i tak na dobrą sprawę zbliżały się do szczytu, a więc nadszedł czas odwrotu. Samo zejście poza małym zatorem przy zejściu z Kleinglocknera przebiegało bez niespodzianek i zgodnie z planem. Przy Erzh. Johann-Hutte pożegnalne fotki i ruszamy po depozyty do Studlhutte. Dla wygody i przyspieszenia zejścia, wysyłamy nasze plecaki ze Studlhutte, wyciągiem towarowym, na dół do Lucknerhutte. Noc spędzamy w zajeździe Lucknerhaus, ale wcześniej wszyscy świętujemy zdobycie Grossglocknera wznosząc toasty piwem i mlekiem.
Wbrew pozorom nie jest to łatwa góra, wymaga od zdobywców umiejętności wspinaczkowych i umiejętności poruszania się po lodowcu dlatego warto skorzystać z usług przewodnika lub nabyć wymaganych umiejętności przed wyjazdem.
Napisz komentarz
Komentarze