Cisza wyborcza ma skłonić samych wyborców do refleksji, do zastanowienia się na spokojnie, na kogo tak naprawdę chcą oddać głos. Chodzi o to by przed głosowaniem wyciszyć emocje związane z kampanią wyborczą. Jednak, czy w dobie Internetu przepis, który ciężko wyegzekwować ma jeszcze sens?
Krajem, który jako pierwszy zastosował ciszę wyborczą były powojenne Niemcy, ale dziś u nich już nie obowiązuje, mimo że w wielu europejskich krajach tak. Cisza wyborcza, w zależności od przepisów danego kraju, może trwać od 2 do 5 dni. Również w Polsce zdarzały się okresy, gdy trwała nieco dłużej niż obecnie np. w 1993 roku.
Jednak o ile w głównych mediach łatwo jest dopilnować by cisza wyborcza nie była łamana i grożą za to wysokie kary. Na przykład za podawanie sondaży czy przewidywanych wyników wyborów do publicznej wiadomości grozi kara od 500 tys. do 1 mln złotych, a w przypadku złamania zakazu agitacji grozi kara grzywny w standardowej, określonej przez Kodeks Wykroczeń wysokości, czyli od 20 do 5 000 zł. O tyle świat Internetu rządzi się własnymi prawami. Tam znacznie trudniej jest wykryć np. przypadki agitacji, chociaż jak podaje portal biqdata.wyborcza.pl podczas poprzednich wyborów prezydenckich w 2015 roku odnotował 2 146 teksty, które łamały ciszę wyborczą. Ukazywały się głównie na Facebooku i Twitterze. Często sami Internauci nie są świadomi, że łamią ciszę wyborczą udostępniając posty, a czasem są to świadome i celowe działania.
Pytanie więc o to, czy w obecnych czasach cisza wyborcza ma w ogóle sens, pozostaje otwarte. Dla odbiorców treści przekazów medialnych bywa wybawieniem, bo mogą odpocząć od polityki, ale dla mediów i samych kandydatów, nie tylko na prezydenta, bywa utrapieniem, bo do ostatniej chwili muszą czekać na pierwsze wyborcze sondaże. Emocje więc sięgają zenitu.
Napisz komentarz
Komentarze