O godz 14:30 zeszliśmy z gór i to był naprawdę ostatni moment na to by uniknąć potężnej ulewy. Prognoza pogody na dzień przewidywała opady deszczu dopiero około godz. 14-tej, należało więc dopasować wyjazd do warunków pogodowych i wystartować odrobinę wcześniej.
O godz 9:15 rozpoczęliśmy wspinaczkę na Ferracie Nonnensteig, na szczęście byliśmy tu pierwsi i nie było niepotrzebnych postojów. Przed startem oczywiście instruktaż co, jak i kiedy, każdy z uczestników miał okazję wypróbować swój indywidualny sprzęt. W końcu start. Po kolei atakowaliśmy drabinkę. wspinając się coraz wyżej i wyżej. Powoli oswajając się z wysokością.
Głosy dochodzące gdzieś z dołu sygnalizowały nam obecność następnych wspinaczy. Dopingując nas tym samym do przyspieszenia tempa. Pierwszy postój zrobiliśmy dopiero przy wiszącej kładce. Tu było trochę czasu i miejsca na to by się rozejrzeć po okolicy. Pobliskie skały wyłaniające się z mgły jak w powieściach Tolkiena dodawały krajobrazowi tajemniczości i pobudzały wyobraźnię.
Z każdym metrem nasz zespół poruszał się coraz sprawniej i w końcu dotarliśmy do kulminacyjnego momentu trasy czyli do „przewieszki”. Tutaj należało wykazać się odrobiną siły i sprytu. Na szczęście wszystkim udało się ją pokonać bez wspomagania. I już po chwili byliśmy w najwyższym punkcie trasy.
Na szczytowej skale umieszczono informację kto i kiedy zbudował ferratę oraz metalową szkatułkę zawierającą książeczkę na pamiątkowe wpisy. Po obowiązkowych „ku pamięci” zaczęliśmy odwrót. Już tylko w dół i w dół na mostek linowy. Nie było łatwo, ale pokonaliśmy „Ścieżkę Zakonnic”, korytarzem wiodącym pośród pionowych sięgających nieba skalnych ścian wróciliśmy na ziemię.
Po przejściu „Ścieżki Zakonnic” szybko przemieściliśmy się na Klettersteig Alpiner Grat. W punkcie startowym, pod skałą, spotkaliśmy czwórkę sympatycznych Jeleniogórzan. Kurtuazyjna wymiana grzeczności oraz informacji,, ferratowych" i ruszyliśmy na szczyt.
Zbierało się na deszcz.W powietrzu wyraźnie wyczuwało się nadmiar wilgoci... Deszczowe chmury, których ,,oddech"czuliśmy na plecach dyktowały tempo wspinu. A dobiegający z oddali odgłos dzwonów w Oybin informował o nieubłaganie upływającym czasie. Teraz żarty już się skończyły. Nazwa ferraty ,,Alpejska Grań" mówi sama za siebie. Sapiąc i dysząc z wysiłku prawie pionowo pokonujemy kolejne metry ferraty. Za nami z chmur wyłaniał się Kurort Oybin z charakterystycznymi ruinami na skalnym masywie w centrum miasteczka.
W górze przed nami widać już barierki na punkcie widokowym. To cel naszej wspinaczki. Na szczycie okazało się, że jeszcze nie pada, więc krótka sesja fotograficzna i czym prędzej ruszyliśmy do kolejnej atrakcji Gór Żytawskich. Niejako po drodze zaglądamy do „Sali Muszel” i „Kamiennych Kielichów”. Po kolejnej sesji fotograficznej rozpoczęliśmy odwrót do domu. Ale co zrobić gdy w pobliżu Diabelskiego Młyna okazało się, że nadal nie pada. Jak myślicie co robią napaleńcy tacy jak my? I oczywiście macie rację, w nadziei, że zdążymy przed deszczem ruszyliśmy na Topfer.
Na parkingu przy gospodzie Diabelski Młyn zostawiamy samochód i ruszamy. Trasą wzdłuż skalnych kolosów niczym w Górach Stołowych dotarliśmy do schroniska Topferbaude i tu niespodzianka, jest 14:07 iii... zaczyna padać. Jeszcze tylko szybki desant na punkt widokowy usytuowany na „Skalnej Bramie” przy schronisku i teraz już prawdziwy odwrót. Deszcz się rozkręcał, szczęśliwie dla nas powoli, a do parkingu przy Diabelskim Młynie 30 min. Ostatecznie ślizgając się na coraz bardziej mokrym szlaku skróciliśmy zejście do 15 min i zakończyliśmy z czasem jak na wstępie. Dopiero w samochodzie ściana deszczu przesłoniła nam świat. To było oberwanie chmury. A kto nie był niech żałuje.
Na koniec kilka informacji dla zainteresowanych, Góry Żytawskie to jedyne pasmo Sudeckie w Niemczech. Położone są w południowo-wschodniej części Górnych Łużyc, tuż przy granicy z Polski i Czech. Choć wielkość ich nie przekracza 50 km kwadratowych, to chyba najatrakcyjniejszy zakątek Sudetów. O ich wyjątkowości decyduje zarówno piękno krajobrazu, jak i zabytki architektury. Sieć szlaków prowadzi turystów do licznych, niezwykle atrakcyjnych miejsc i punktów widokowych na terenie całego pasma. Niejednego zachwyci wąskotorowa ,,Ciuchcia", przemierzająca krainę domów przysłupowych, która sapie, dyszy i wypuszcza kłęby pary. Również miłośnicy skalnych atrakcji znajdą tam dla siebie miejsca, których nie powstydziłyby się włoskie Dolomity. Naszym celem były właśnie via ferraty Gór Żytawskich, Nonnensteig i Alpiner Grat. Do pokonania ich potrzebne jest typowe ferratowe wyposażenie: uprząż, lonża z karabinkami i kask.Dla własnego bezpieczeństwa warto skorzystać z usług przewodnika.
Napisz komentarz
Komentarze