Jeszcze gdzieś w szkole podstawowej dostałem na urodziny książkę Centkiewiczów o Nansenie, norweskim podróżniku, naukowcu i badaczu Arktyki - „Fridtjof co z ciebie wyrośnie?”. Pamiętam swoją fascynację północą, z wypiekami na twarzy czytałem książki Londona i Curwooda. Lata mijały, a w mojej podświadomości tkwił młodzieńczy zachwyt północą, zimą i śniegiem. Wszyscy narzekali, że zima i śnieg, a ja się cieszyłem, że zima i śnieg. Odbywając służbę wojskową w WOP-ie trafiłem do strażnicy „Kamieńczyk” w Karkonoszach, wtedy poznałem Bogdana, ratownika karkonoskiej grupy GOPR. To właśnie on jako pierwszy, przy piwku w schronisku pod Łabskim Szczytem, opowiadał mi o Spitsbergenie. Znowu obudził się we mnie zew północy, jak zaczarowany słuchałem opowieści o życiu polarników i o dzikiej nieokiełznanej naturze Arktyki.
Niestety, życie to nie bajka i nie wszystkie marzenia spełniają się na życzenie, na niektóre trzeba ciężko zapracować i czekać latami, podobnie było w moim przypadku. Po raz kolejny los splótł moje ścieżki z goprowcem z karkonoskiego GOPR-u, tym razem był to Zbyszek. Historia się powtarza, znów opowieści o polarnikach zimujących w polskiej stacji polarnej, w Hornsundzie na Spitsbergenie, o ich zmaganiach z arktyczną codziennością, o dniu i o nocy , o zorzy polarnej i wędrówkach przez zamarznięty ląd.
Któregoś dnia Zbyszek powiedział mi, że po raz drugi jedzie na wyprawę polarną, wtedy coś we mnie pękło, jakaś niewidoczna bariera trzymająca mnie w miejscu zniknęła. Powróciła we mnie fala wspomnień i marzeń z młodości, cholera! Ja też tak chcę, ale naprawdę, poczuć i dotknąć tego arktycznego świata. Z opowiadań Zbyszka wiedziałem jakie kwalifikacje są przydatne i mile widziane u kandydatów na wyprawę polarną, rozpocząłem więc przygotowania. Przez dwa lata robiłem kursy i szkolenia, które mogłyby przeważyć szalę wyboru na moją korzyść. Pod koniec 2014 roku, Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk wydał ogłoszenie o naborze kandydatów na XXXVIII wyprawę polarną. Napisałem CV, list motywacyjny i wysłałem wraz z oświadczeniem o niekaralności do Warszawy. Czas oczekiwania od grudnia do lutego mijał mi na rozterkach, zaproszą na rozmowę czy nie? A jak zaproszą to co mam mówić, jak się zachować? W końcu przyszła wiadomość z IGF PAN z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną do Wa-wy. Rozmowa jak rozmowa, o wszystkim i o niczym, nałogi, religia, poglądy itd. Gość przede mną siedział w „pokoju przesłuchań” 45 min, moja rozmowa trwała raptem 20 min, na koniec usłyszałem: „odpowiedź czy się dostałeś otrzymasz telefonicznie, tak do 2-ch tygodni, gdybyś się nie dostał, nie odbieraj tego osobiście, członkowie wyprawy muszą pasować do siebie jak klocki Lego – wszyscy”. Całą drogę powrotną targały mną sprzeczne uczucia, w końcu stwierdziłem: czego można dowiedzieć się o człowieku po niecałych 20 min rozmowy, pogodzony z przewidywaną odmową wróciłem do codziennego rytmu zadań.
Któregoś dnia w pracy, zaaferowany powierzonymi mi obowiązkami, odbieram jakiś nieznany numer telefonu i słyszę: „cześć, tu Jarek, kierownik wyprawy, spotkaliśmy się w IGF-ie na rozmowie kwalifikacyjnej, mam dla ciebie dwie wiadomości, jedną dobrą, a drugą złą, od której zacząć?” Burza mózgu, jaki Jarek? Aaaa… o jejku… dobra i zła wiadomość, no taak, wszystko jasne, dupa… - „zacznij od tej złej – mówię, - no dobra, będziesz musiał Jacku oglądać moją gębę przez rok… - cisza, – czy dalej jest aktualny twój wyjazd? – tak, tak, oczywiście, - wykrztusiłem - a ta dobra wiadomość? – załapałeś się do składu podstawowego XXXVIII wyprawy polarnej PAN !”
Tak rozpoczęła się moja przygoda z Arktyką. Okres od lutego do czerwca 2015 był bardzo intensywnym czasem: spotkania w Wa-wie, zimowe szkolenie w Tatrach, kurs operatora HDS w Bolesławcu, badania lekarskie i kurs operatora pływającego transportera gąsienicowego PTS we Wrocławiu, szkolenie BHP, szkolenie strzeleckie w Gdyni, obsługa mgłowego systemu gaśniczego i w końcu obsługa agregatów prądotwórczych, ufff było tego dużo. Na ostatniej wizycie w Wa-wie odebraliśmy swoją odzież służbową i wyposażenie osobiste na wyprawę, było tego „parę kilo”. Termin wyjazdu został wyznaczony na 26 czerwca o godz. 16-tej, do południa wszyscy mieli zaokrętować się na MS Horyzont II, statku szkoleniowo badawczym Akademii Morskiej w Gdyni. Legendy krążące o naszym środku transportu nie nastrajały optymistycznie, jednak „Rzygacz”, bo takie było jego drugie imię, spisał się rewelacyjnie, a właściwie to pogoda nam dopisała. Siedmiodniowy rejs po wodzie „gładkiej jak stół” przebiegał w nastrojach niemalże wycieczkowych, sielanka. Towarzyszące nam od czasu do czasu foki i wieloryby tylko na chwile ożywiały leniwy rytm dnia. Dopiero chrzest po przekroczeniu koła podbiegunowego wprowadził nieco więcej adrenaliny i rozrywki. Zaczęły się białe noce to znak, że cel jest coraz bliżej, dnia 3 lipca 2015r. wpłynęliśmy do zatoki Białych Niedźwiedzi w Hornsundzie.
Nie było chwili na jakieś sentymenty i podziwianie widoków, pierwszym transportem opuściłem Horyzont’a, i już 15 min po dotknięciu nogą arktycznego lądu wsiadałem, przebrany w „fokę” H.Hansena, do PTSa. Około godziny 20:30 rozpoczęliśmy rozładunek, który trwał nieprzerwanie prawie 17 godzin. Jakaś abstrakcja, nie ma nocy, jest dzień polarny, organizm nie reaguje na upływ czasu, bo jest jasno, nie ściemnia się, nie ma wieczoru ani nocy. Jak w jakimś kieracie robię kursy PTSem ze stacji pod statek i na powrót, sam nie wiem ile. Z wody widzę białego niedźwiedzia jak idzie w kierunku stacji, przez radio kierownik ostrzega wszystkich, by mieli się na baczności. No proszę, pierwszy dzień na Spitsbergenie i od razu niedźwiedź polarny, przebiega mi przez głowę, faktycznie, bez broni nie ma co się kręcić po okolicy.
cdn
Napisz komentarz
Komentarze