Pierwszy raz z przelatującymi regularnie i w jednym kierunku punktami spotkaliśmy się kilka tygodni temu. Z ręką na sercu przyznajemy, że także mieliśmy wątpliwości i podejrzenia, o co w tym wszystkim może chodzić. Zaczęliśmy szperać w Internecie i znaleźliśmy odpowiedź. Za dziwne światełka stadami latające na wieczornym niebie odpowiedzialny jest Elon Musk.
To, co widzimy wieczorami w postaci licznych świetlistych punktów przemierzających niebo z zachodu na wschód to elementy konstelacji Starlink - taką nazwę noszą satelity firmy SpaceX należącej do Elona Muska. Ich przeznaczeniem jest dostarczenie odpłatnego szerokopasmowego Internetu satelitarnego w dowolne miejsce na Ziemi. Choć sama idea jest ciekawa, a zjawisko przelotów Starlinków efektowne, to już na starcie projekt budzi kontrowersje. Jak donosi portal urania.edu.pl do tej pory cała ludzkość umieściła na orbicie około 8,5 tysiąca statków kosmicznych. SpaceX planuje rozmieszczenie w swojej sieci 12 000 satelitów, a ostatnio ogłosiła plany jej rozbudowy o kolejne 30 000!
Ledwie wystrzelono 242 sztuki, a już pojawiły się problemy z prowadzeniem obserwacji astronomicznych, bowiem satelity działają jak lusterka puszczające w kierunku Ziemi kosmiczne zajączki. Światło Słońca odbija się od Starlinków i trafia m.in. w pole widzenia teleskopów. Firma zapewnia, że satelity w swej docelowej pozycji nie będą przeszkadzały, w razie potrzeby można nimi manewrować, a ich błyski zostaną mocno osłabione.
Pojawia się również ryzyko zaśmiecenia orbity ziemi. Jeżeli przy takim zagęszczeniu satelitów dojedzie do zderzenia to z dwóch obiektów powstanie wiele odłamków, którymi już nie da się sterować. Kilka takich zderzeń może doprowadzić do syndromu Kesslera, w którym po pierwszych kilku kolizjach powstaje tak dużo odłamków, że prowadzą one do dalszych kolizji skutecznie zanieczyszczając całą orbitę. Co w konsekwencji doprowadziłoby do uniemożliwienia jakichkolwiek startów na orbitę ziemi.
Napisz komentarz
Komentarze