Po tak udanej operacji do każdej kolejnej będzie Pan podchodził spokojniej, czy jednak emocje będą dalej obecne?
- Przygotowujemy się do kolejnej trudnej operacji. Czeka nas jednoczesny przeszczep serca i płuc. Myślę, że jesteśmy przygotowani. Jeżeli się wszystko dobrze potoczy, to przystąpimy do operacji przed świętami. Stres jest obecny przy każdej operacji, mimo że kardiochirurgia nie jest taka jak kiedyś. Operacje są rutynowe, przed rozpoczęciem wiemy wszystko co będziemy robić krok po kroku od początku do końca. Stres jest wtedy, gdy coś się dzieje nie tak jak chcemy. Gdy pojawiają się powikłania, krwawienia itp. W Niemczech uczono mnie, że chirurga nie poznaje się po tym jak operuje tylko jak umie wyjść z powikłań. Nie sztuką jest coś zaszyć tylko sztuką jest zaszyć, aby coś działało. Kardiochirurgia jest chirurgią brutalną, gdzie np. otwiera się mostek, ale też bardzo delikatną gdzie robi się zespolenia milimetrowe. Kardiochirurgia jest też bardzo przejmująca i wymagająca poświęceń. Nie jestem osobą, która przeprowadzi operację, idzie do domu i zapomina. Przeważnie zostaję w szpitalu i jestem przy pacjencie.
Miał Pan momenty zwątpienia w swojej dotychczasowej karierze?
- Szczerze, brak zwątpienia pojawił się u mnie po 10 latach pracy. Odczuwam radość z tego co robię. Mogę robić fajne operacje, bezpieczne i w dobrej atmosferze. W czasie robienia specjalizacji było tak, że człowiek budził się w środku nocy i myślał: gdzie ja trafiłem, co ja robię. Zamiast być na nogach 16 godzin trzeba było robić ginekologię, siedzieć w gabinecie, a nie na bloku operacyjnym, robić USG... Po chwili jednak to mijało. Mam taki charakter, że nigdy się nie poddaję. Przez to, że uczyłem się w Lubaniu, studiowałem w Szczecinie, specjalizację robiłem w Niemczech i Zabrzu potrafię się szybko przystosowywać do nowych warunków. Gdyby było inaczej, a ponadto starsze osoby deprymowały i nie chciały pomagać, to mimo swojego charakteru z pewnością bym się poddał.
Polska medycyna dorównuje tej zza granicy czy wciąż jest w tyle?
- Czasami wydaje mi się, że nasza jest lepsza niż gdziekolwiek indziej. Oczywiście do specjalistycznych ośrodków w Niemczech nie ma się co równać. Tam wszystko jest na najwyższym poziomie i ogólnodostępne. Ale w Zabrzu też niczego nie brakuje. Mamy wszystko co chcemy. Jak przyjeżdżają do nas goście zza granicy są bardzo pozytywnie zaskoczeni. Profesor Zembala zawsze lubił nowości, które chciał wprowadzać szybciej niż inni. Trzymam kciuki za lubański szpital, aby był w przyszłości perełką nie tylko w regionie.
Lubański szpital kojarzy Pan tylko z wizyty po wypadku, który przytrafił się w „ogólniaku”?
- W szpitalu stawiałem swoje pierwsze kroki. Gdy studiowałem w Szczecinie przyjeżdżałem tutaj na praktyki - pielęgniarskie oraz chirurgiczne. Asystowałem przy operacjach m.in. doktorowi Zdzisławowi Krynickiemu oraz doktorowi Tomaszowi Żółkowskiemu. Pamiętam jak się cieszyłem kiedy mogłem zaszyć skórę. Bardzo miło wspominam ten czas. Anatomii na studiach uczyłem się ze starych doskonałych rosyjskich atlasów anatomicznych pożyczonych od doktora Zdzisława Krynickiego.
Mimo napiętego grafiku udaje się Panu odwiedzać rodzinne strony?
- Bardzo często przyjeżdżam do Lubania. Mam tutaj dużo znajomych. Czas szybko leci, ale ciągle mi się wydaje, że człowiek cały czas tutaj mieszka. Przez pewien czas mieszkałem w Janówce. Kocham góry i nie zapomnę pięknego widoku na Stóg Izerski oraz Śnieżkę. Później przeprowadziłem się na Osiedle Piast. Teraz z Zabrza praktycznie do samego Lubania mam świetny dojazd, tak że mogę bezpiecznie i szybko dojechać. Cieszę się, że utrzymuję kontakt ze znajomymi. Część z nich wyjechała w świat i robi świetne kariery. Jedni są kapitanami na statkach, marynarzami, kolejny prowadzi znaną firmę w Wiedniu. Mam duży sentyment do Lubania. Dodam, że w Zabrzu spotkałem także kilku studentów z naszej miejscowości, m.in. Pawła Licznera.
Komuś szczególnie zawdzięcza Pan to, gdzie teraz jest?
- Z pewnością rodzicom i profesorowi Zdzisławowi Marianiukowi. Kształcił nas i pchał do przodu. Miał bardzo dużo pozytywnej energii. Dużo mi pomógł w przygotowaniu się do egzaminów na studia. Spotkałem na swojej drodze wielu ludzi, którzy swoim podejściem spowodowali, że mogłem i nadal mogę czynić kolejne postępy. Dzięki obecności w Bad Oeynhausen mam kontakt z ludźmi, którzy teraz pracują w różnych stronach świata. Mogę na nich liczyć i odwrotnie.
Medycyna to jedyna Pana pasja?
- Remigiusz Antończyk: Bardzo lubię motoryzację. Moje nastawienie do niej nie zmieniło się nawet po wypadku. Bardzo podziwiam lubańskiego kolegę Bartosza Lenca, który skupia wokół siebie lubańskich fanów motoryzacji. Gdy byłem w Niemczech na sygnałach bardzo szybko pokonywaliśmy długie dystanse. Przejazdów przez bramki z prędkością 180 km/h nic nie zastąpi. Z kolei teraz w Katowicach mamy kierowcę, o którym można byłoby dużo opowiadać. Przykładowo, gdy wracaliśmy z lotniska z uwagi na zły czas jechał bardzo szybko. Widział, że zacząłem się bać. Na chwilę spojrzał na mnie i powiedział: „Panie doktorze, Pan się nie martwi ja się w karetce urodziłem. Mam to we krwi”. Nie kłamał zarówno jeśli chodzi o miejsce urodzenia, jak i swój fach. Jest znakomitym kierowcą. Jak czas i warunki na to pozwalają, to bardzo lubię też jeździć na nartach i spać (uśmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Grzegorz Bereziuk
Kardiochirurg z Lubania podąża śladami prof. Religi
Nie tak dawno ogólnopolskie media i nie tylko rozpisywały się na temat operacji, która miała miejsce w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Udało się tam dokonać równoczesnego przeszczepu płuc i wątroby. W pracującym zespole był kardiochirurg z Lubania. Mowa o Remigiuszu Antończyku, z którym rozmowę przeprowadził Grzegorz Bereziuk.
- 07.11.2019 11:22 (aktualizacja 23.08.2023 12:45)
- Źródło: Ziemia Lubańska - nr 19/2019

Napisz komentarz
Komentarze